janekbike prowadzi tutaj blog rowerowy

VI Śląski Maraton Rowerowy

  • DST 398.49km
  • Czas 13:21
  • VAVG 29.85km/h
  • VMAX 56.20km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Kalorie 14853kcal
  • Podjazdy 2615m
  • Sprzęt Haibike Challenge SL
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 czerwca 2015 | dodano: 24.06.2015

Nadszedł wreszcie długo oczekiwany dzień VI Śląskiego Maratonu Rowerowego. Przez cały tydzień śledziłem pogody, które nie napawały optymizmem na ten weekend. Wyjeżdżam z domu razem z bratem, który startował na dystansie 300 km ok godz. 14:00 czekając jeszcze aż przejdzie kolejna chmura deszczowa przez co spóźnilismy się na pamiątkowe zdjęcie. Na miejscu spotykam wielu znajomych też startujących w tej imprezie. Powoli wybiła godzina 15 więc start pierwszej grupy na dystansie 600 km w której byłem. Od początku startu poszedł ogień, wiekszość grupy mocno poszła do przodu więc próbowałem się do nich dołączyć wraz z innym rowerzystą. Od początku bardzo mocne tempo jedziemy we dwójkę przez Moszczenicę, Ruptawę i Zebrzydowice gdzie widzimy czołówkę naszej grupy jakieś 300 metrów przed nami. Na rondzie w Zebrzydowicach skręcamy w prawo w kierunku Czech i od razu na horyzoncie widzę ciemne chmury i wiem że z tego nie będzie padało ale lało i to dość porządnie. Gdy dojeżdżamy do granicy Czech to mija nas grupa ok 10 osobowa która startowała 5 minut za nami więc się do nich podłączamy. Wtedy też zaczyna padać i to dosyć mocno, prawdziwa ulewa, czasami nie widziałem nawet nic na oczy a tu grupa cisła ponad 40 dychy. Tak w tym deszczu wjeżdżamy do Polski w Gołkowicach i dojeżdżamy do Godowa. Wtedy też przestaje padać i powoli doganiamy czołówkę mojej pierwszej grupy. Wtedy też podjąłem decyzję o odpuszczeniu takiego tempa kiedy średnią na liczniku miałem powyżej 36 km/h. Zaczęła się moja samotna jazda na tym okrążeniu. Cały czas jadąc samotnie myślałem że zaraz mnie dogonią grupki które startowały na 500, 400 czy 300 km a tu nic , co chwilę się obracałem a na horyzoncie nikogo więc dojechałem tak do punktu kontrolnego w Raciborzu, tam szybkie odbicie się i jazda dalej. Dowiedziałem się że czołowa grupa była przede mną ok 10 minut temu. Przy okazji przejeżdżam samotnie w Raciborzu przez dwa skrzyżowania na których stała policja która specjalnie dla mnie zatrzymywała ruch na nich i mogłem spokojnie przejechać nie czekając na zielone. Po wyjeździe z Raciborza zaczęły się podjazdy w Lubomi, Rogowie i Wodzisławiu pod które mi się strasznie ciężko wyjeżdżało, nogi bardzo bolały chyba wskutek tego szybkiego tempa na początku maratonu. Po drodze minąłem jeszcze 2 kolarzy z czołówki którzy mieli defekty i tak dojechałem do Mszany więc pierwsze 100 km za mną. Na 10 minutowym postoju szybko napełniam bidony, jem suchą bułkę i widzę że nadjeżdżają kolejni zawodnicy wśród których był mój brat. Ruszam znowu samotnie i w Moszczenicy pod górki dogania mnie grupa mojego brata wśród której jest jeszcze Petr z Ukrainy, Andrzej i Gienek z klubu Jas-Kółki i jeszcze jeden kolarz jak się okazało, który jechał na 400 km i zajął pierwsze miejsce. Podłączam się do nich ledwo nadążając bo strasznie cieżko mi się jechało. Po zjeździe do Zebrzydowic trochę ożyłem i dalej już jechałem normalnie dając co chwilę zmiany. Fajnie się z nimi jechało bo była współpraca ale dalej czułem się fatalnie, czułem że to nie jest mój dzień i nawet myślałem o wycofaniu się. Bolało mnie w krzyżu, bolały nogi mimo to starałem się dawać równe i mocne zmiany. W Czyżowicach poszła bardzo mocna zmiana i nie dałem rady dotrzymać koła więc odpuściłem dojeżdżając razem z Pawłem do Mszany który jechał w czołówce ale też nie wytrzymał tego tempa. Na postoju postanawiam zmienić moją kurtkę przeciwdeszczową na inną i ubrać nową bluzę na noc i zmienić skarpetki na suche. Napełniam bidony i jem pierwszy ciepły posiłek na maratonie czyli żurek z chlebem. Oznajmiam bratu żeby jechał ze swoją grupą że mają trochę za szybkie tempo a ja wyjeżdżam z Piotrem z Raciborza z którym kręciłem razem na maratonie sprzed 2 lat. Zrobiło się już ciemno więc każdy już jedzie z lampami. We dwójkę sprawnie pokonujemy podjazdy z Moszczenicy i Ruptawie i  zjeżdżamy do Zebrzydowic. Jedziemy zmianami więc jedzie się w miarę fajnie, nareszcie łapię właściwe tempo i czuję się z kilometra na kilometr coraz lepiej, zacząłem wierzyć że jednak coś z tego maratonu będzie że jestem w stanie powalczyć o jak najdłuższy dystans. Przejeżdżamy przez festyn strażacki w Bolesławiu gdzie trzabyło bardzo uważać żeby nie wpaść na kogoś. Teraz nawet pod górki zaczęło mi się lepiej jechać. Dojeżdżamy do punktu w Raciborzu gdzie robimy małą przerwę na herbatę. Następnie docieramy do Mszany i już pod koniec tego 3 okrążenia widzę że Piotr trochę słabnie i nie daje mi już zmian. Na postoju spotykam brata, który już sobie odpoczywa oznajmiając mi że udało mu się wygrać na 300 km. Uzupełniam zapasy w jedzeniu i piciu i  ruszam w następne okrążenie z Piotrem. We dwójkę jedziemy przez pierwsze 30 km a nastepnie widzę już że Piotr trochę zostaje z tyłu. Znowu pozostała mi samotna jazda. Dalej jechało się super, zero wiaterku, zero ruchu na drogach. W tym czasie dopada mnie wschód słońca którego nie było bo przysłoniały mi je chumry na niebie. Dojeżdżajac do punktu w Raciborzu robi się już prawie jasno. Tam z nowu staję na chwilę na herbetę i oznajmiam że za jakieś 4 godziny  znowu mnie tam zobaczą bo zamierzam jeszcze jedno kółko przejechać. Ruszam dalej i na podjeździe w Lubomi coś mi się staje w nogę że strasznie boli co kilka obrotów korbą. Nie miałem takiego bólu jeszcze na rowerze. Tempo spada drastycznie, bolą mnie kolana i tyłek no i ta lewa noga. Z ledwością pokonuję podjazdy w Rogowie i Wodzisławiu i niestety postanawiam zakończyć maraton na 400 km. Ledwo się doczołgałem na linię mety i oddałem swój czip. Na mecie też spotykam brata który przyjechał tam samochodem mnie dopingować lecz niestety musiałem zakończyć zawody. Czuję wielki niedosyt bo czułem się naprawdę dobrze, fajnie się jechało i jeszcze jedno okrązenie było na spokojnie do przejechania. Może to ta temperatura która oscylowała w granicach 10 stopni, duży wysiłek no nie wiem. Napewno w innych warunkach pogodowych byłoby inaczej. Ostatecznie miałem czas 15 godzin 13 minut i 42 sekundy co dało mi drugi czas na dystansie 400km ale przez to że zadeklarowałem się na 600 nie było mnie na pudle bo to mieli zarezerwowane zawodnicy którzy się zapisali na ten dystans. Gdybym zaś przejechał te kolejne 100 km w takim samym tempie jak jechałem to dało by mi to również 2 czas na 500 km no ale teraz to można gdybać. Średnia mi też wyszła dosyć fajna bo prawie 30 km/h z czego prawie połowę maratonu przejechałem sam. Trochę źle zacząłem maraton za szybko za ostro potem nie było z kim kręcić i jeszcze bardziej samotnie się wymęczyłem. No ale napewno znowu nabrałem trochę doświadczenia przed kolejnymi maratonami i czegoś się znowu nauczyłem. Tak więc maraton uważam za nie do końca udany bo te 500 było moim planem minimum. Nie chciałem też ryzykować z tą bolącą nogą i męczyć się następne 100 km bo zajęło by mi to chyba pół dnia a mogłem sobie jeszcze pogorszyć to a tu dalej jeździć trzeba. Za rok oby była trochę łaskawsza pogoda i trochę inaczej to sobie rozplanuję.


http://app.endomondo.com/workouts/546479850/535812...




komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa atrza
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]